Sam słyszałem, jak pewna egzaltowana panna dopytywała czy to prawda, że motocykliści wiążą sobie stalową linkę wokół szyi, którą z kolei mocują do kierownicy, żeby w razie wypadku było po wszystkim szybciej i sprawniej. Znaczy się, żeby im łeb urwało. Z tą linką jest trochę jak z kotem Schrödingera – jednocześnie to prawda i nieprawda. Zacznijmy od nieprawdy: otóż w całej swojej motocyklowej karierze nie spotkałem ani jednego idioty, który by tak zrobił. Co więcej, kiedy rozmawiałem o tym z kolegami bikerami żaden z nich również nie miał przyjemności takiego idioty spotkać. Jednak, skoro kot Schrödingera jest jednocześnie żywy i martwy, to i w tym micie istnieje możliwość, że gdzieś taki idiota jednak mógłby się teoretycznie znaleźć.
I załóżmy przez chwilę, że rzeczywiście taki istnieje. Właśnie usiadł na motorku i przywiązał se linkę do szyi. Hm… wypadałoby zapytać po co? Otóż jest tylko jedno wytłumaczenie: delikwent sprawił sobie taki zgrabny naszyjniczek, bo przeczytał w Internecie, że prawdziwi motocykliści tak robią. A ponieważ w życiu nie stał nawet przy prawdziwym motocykliście (więc nie mógł organoleptycznie sprawdzić czy „prawdziwy” ma na szyi linkę, czy jedynie wisiorek z Bozią, Buddą, czy Latającym Potworem Spaghetti), to zaufał w tej materii innemu idiocie znalezionemu w sieci.
Możliwe, że jednak nie ma ani jednego takiego leszcza i że kot w pudełku jest tylko i wyłącznie żywy. W każdym razie warto powiedzieć dlaczego uważam takiego potencjalnego linkowego szyitę za idiotę. Otóż nie znam motocyklisty, który nigdy w życiu nie zaliczyłby gleby, nazywanej też wśród motocyklistów zdrapką. Zdarza się i to nawet wcale nie rzadko, o czym zresztą jeszcze napiszę pewnie nie raz. I teraz wyobraźmy sobie, że delikwent szyita linkowy sobie jedzie, podgwizduje i nagle wyjazd z budowy… żwirek… kumpel muchomorka… I sru – tylne koło ujechało, utrata równowagi, szyita leży. Nie wie co się stało, nie może nawet zamrugać oczkami, bo głowa szyity leży pięć metrów dalej. Z powodu żwirka. Teraz wiadomo czemu to idiota?
Natomiast mam pomysł dla tych delikwentów, którzy zechcieliby spróbować takiego „prawdziwego motocyklizmu” – drodzy bohaterzy, może warto rozważyć „prawdziwego motocyklistę” w wersji hard i miast przywiązywać linkę do szyi… przywiążcie ją sobie do genitaliów. W razie zdrapki się trochę pośmiejemy, nie?