Co może wyjść z mieszanki powstania sieci przydrożnych kawiarni, zwiększenia się dobrobytu na skutek gospodarczego boomu po II wojnie światowej, powstania sieci dobrych dróg, wpływu amerykańskiej muzyki i szczytu brytyjskiej inżynierii motocyklowej? Ano nic dobrego, czyli rockersi. Brytyjska subkultura, w której były ważne tylko dwie rzeczy: rock and roll i motocykle. Przy czym, zdaje się, że ten drugi element był ważniejszy. Chodziło bowiem, o takie przystosowanie fabrycznej maszyny, by pokonać na niej magiczną wówczas prędkość 10o mil/h (ok 160 km/h). I tę wartość w brytyjskim slangu nazywano „the ton” i stąd właśnie powstał pierwszy termin, który w świadomości brytyjskiego społeczeństwa zagościł dużo wcześniej niż sławetne „rockers”. Dokładnie mówiono na nich „The ton-up boys”, czyli goście, którzy żyją, by przekraczać tę magiczną stówkę.
A kiedy to robić? No, najlepiej wtedy, kiedy rzecz całą obserwują ponętne koleżanki. Najlepszym zatem miejscem, na dokonywanie prób pobicia tego ulicznego rekordu prędkości były uliczne odcinki pomiędzy jedną kawiarnią a drugimą. I tutaj są dwie szkoły uczące historii tzw. café racer. Pierwsza mówi, że chłopaki ścigali się pomiędzy kawiarniami tak, by pobić „the ton”, druga, że wcześni rockersi nastawiali muzę w szafie grającej i błyskawicznie dosiadali maszyn, by zdążyć zrobić kółko z tej kawiarni do kolejnej i z powrotem, zanim nastawiona muzyka się skończy. To mniej więcej dwie-trzy minuty, bo tyle wtedy miały średnio puszczane w knajpach przeboje. Tak czy siak, musieli naprawdę nieźle zaiwaniać, budząc przestrach i delikatną odrazę u sporej części statecznego, brytyjskiego społeczeństwa. Taki obrazek rockersów idealnie wpasowywał się w potrzeby mediów (tak, tak… media szmaciły się już w latach sześćdziesiątych!), które przestrzegały czytelników przed tymi „diabłami obleczonymi w skórzane kurtki”. Publikowano też często zmyślone opisy zachowań rockersów czyniąc z nich ludzi balansujących na granicy prawa, swoistych wyrzutków społecznych. Akurat taki medialny obraz przyszedł tej subkulturze w sukurs. Wiele się nie zastanawiając, sami stawiali się na pozycjach buntu, kontestowania zasad panujących w „zdrowej społecznej tkance”. Przerabiali więc swoje motocykle w najlepsze i ścigali się pomiędzy kawiarniami jeszcze żwawiej!
Same zaś motocykle, dzisiaj absolutnie kultowe café racery miały być przede wszystkim szybkie i nieobciążone zbędnymi dodatkami. Często odwracano w nich kierownicę, tak by wymusić na kierowcy niską, niepoddającą się wiatrowi pozycję. Cofano też podnóżki, by uzyskać jeszcze lepszy efekt. Często też łączono seryjniaki, przekładając silniki do innych ram i tak powstawały absolutne cudeńka: „The Triton” z silnikiem Triumpha w ramie Nortona, „The Tribsa” z silnikiem BSA w ramie Triumpha i „The Norvil” z silnikiem Vincent’a w ramie Nortona. Jeśli do tego dołożymy zazwyczaj ręcznie robiony, aluminiowy bak paliwa, to mamy mniej więcej obraz całości. Szybko też subkultura rockersów zaczęła produkować właśnie ikony, czy to w postaci muzycznej, czy też filmowej. Do dzisiaj chyba najgłośniejszą jest obrazek „The wild one” z Marlonem Brando. Rockersom oczywiście nie przeszkadzało, że film nakręcono w Stanach i że w Wielkiej Brytanii był zakazany aż do 1968 r. więc prawie do schyłku ery café racerów. Ciekawostką może być fakt, że był to pierwszy film w historii, w którym nie ukrywano loga producenta motocykli.
Jednak wszystko co pięknie kiedyś musi się skończyć, a może nawet powinienem napisać „musi zostać wykończone”. Café racery zostały wykończone przez… Japończyków, którzy w latach siedemdziesiątych ub. w. zalali europejski rynek tanimi (i niestety) mocniejszymi i szybszymi maszynami. „The ton” przestała być magiczną granicą – można było ją lekko pyknąć na motocyklach masowej produkcji. Chłopaki „ton-up” musieli ustąpić miejsca kolejnym wariatom, tym razem w wersji z nastroszonymi piórami i hasłem „no future”, ale to już oczywiście inna historia. Zostały jednak po nich przepiękne i charakterystyczne, już dzisiaj na maksa oldschoolowe café racery.
https://www.youtube.com/watch?v=DDbwVd7a2Vc
Pingback: Apokaliptyczny custom - Big BikerBig Biker