Myjka ciśnieniowa albo ściera – oto jest pytanie…

Przedwczoraj na portalu brytyjskiego tygodnika dla bikerów „Motorcycle News” motocyklistka Alison Silcox zadała w swoim tekście odważne pytanie: „To jet wash or not to jet wash?”. Ba…, nie dość że zapytała, to jeszcze wyznała, że jedzie „karcherem” po swoim Fazerze aż miło i to szczególnie, kiedy moto ma za sobą kilka godzin i jest cały uwalony błotem. No i się zaczęło – komentarze podzieliły świat bikerski na przeciwników Alison i takich, co też się przyznali, że zdarzyło im się motonga przejechać ciśnieniową myjką. Pamiętam, jak kiedyś przestrzegał mnie przed tym Tomek, świetny mechanik motocyklowy, mówiąc: „Stary, tylko go nie myj karcherem”. No dobra, powiedziałem, bo w końcu to on wie lepiej. Ale z drugiej strony trochę mnie to zastanowiło. Bo od razu sobie przypomniałem, jak wracaliśmy kiedyś z „Potfurem”, zdaje się z Ostródy i Bozia była tak miła, że sprezentowała nam na kilka godzin taką ulewę, że nie było nic widać na kilka metrów. Mimo to dzielnie dojechaliśmy do Katowic i to wcale nie powoli. No dobra, zaiwanialiśmy na maksa przez rozbryzgi wody, wyprzedzając TIR-y i mając ubaw po same (oczywiście mokre) pachy. Więc w zasadzie, tak naprawdę, przy tej przygodzie myjkę ciśnieniową skierowaną na motocykl można by przyrównać zaledwie do delikatnej mżawki.
I takie argumenty też pojawiły się pod wpisem Alison. Ale zaraz napadli na nią inni tłumacząc, że ciśnienie myjki może spowodować dostanie się wody akurat tam, gdzie byśmy jej nie chcieli. Poza tym można sobie uszkodzić przy okazji trochę elektroniki. Poza tym wypłukuje się smar z miejsc, które akurat powinny być nasmarowane.
To wszystko prawda. Ale z drugiej strony nie zawsze się chce człowiekowi dokonywać dziękczynnej pielgrzymki na kolanach dookoła motocykla ze szmatką w ręku. Wprawdzie są tacy, którzy twierdzą, że polerowanie chromów i zapijanie tych czynności piwkiem jest niczym najlepsza medytacja i doskonale zastępuje wizytę u psychoanalityka. Do tego oczywiście wychodzi taniej. Ale czasem, jak się spojrzy na uwalony motocykl po długiej, deszczowo – błotnej jeździe, to ręka zadrży… A jak jeszcze się okazuje, że któryś z hipermarketów ma akurat promocję i można chapnąć karchera za dwie stówki… no to już trzeba wyjątkowo silnej woli, żeby tego nie zrobić. Co więcej, kiedy raz jeden oddałem motocykl do myjni, to jak wróciłem żeby go odebrać trochę za wcześnie, zobaczyłem jak go jadą karcherem z pianą nie bacząc czy to sakwa, kierownica, czy motocyklista.
Oczywiście znam siebie: posiadając myjkę ciśnieniową najpierw używałbym tego jedynie do opon i innych bezpiecznych miejsc, tłumacząc samemu sobie, że z myjką trzeba ostrożnie i takie tam.  A potem by było jak zawsze…  wystarczyłby jeden wypad w niepogodę i powrót umorusanym motorkiem, żebym jechałbym po całości, jak niejaka Alison. I to jest właśnie prawdziwy szekspirowski dylemat: „To jet wash or not to jet wash?”

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , karcher, , myjka ciśnieniowa, ulewa. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „Myjka ciśnieniowa albo ściera – oto jest pytanie…

  1. Potf pisze:

    Jak najbardziej tak, przy czym:
    – pełne ciśnienie daję tylko na elementy takie jak felgi (z dala od łożysk), lagi (z dala od uszczelniaczy i osi), lusterka, klosz, bak, wydech itp.
    – absolutnie nie daję mocnego strumienia na chłodnicę (potrafi powyginać blaszki), elementy ruchome, sakwy
    i zasadniczo motocykl jeździ i się nie skarży. Co prawda padł mi napinacz rozrządu, ale optymistycznie zakładam, że to nie od tego 😉

  2. Thori pisze:

    Na razie tylko miękka gąbka i ściera.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *