Motocyklowe prawko… po czterdziestce

Właśnie na forum „Motocykle” przeczytałem ożywioną dyskusję na temat decyzji co do zrobienia prawa jazdy kat. A, kiedy się nosi na karku czwarty krzyżyk. Rozumiem ten dylemat, bo sam robiłem prawko jakoś też tuż przed czterdziestką. A dylemat jest – bo po pierwsze ma się obawę, że w grupie kursantów będą same szczyle robiące sobie ze starego zgreda podśmiechujki, po drugie trzeba jakoś z godnością znieść zajęcia teoretyczne, a to nie dla wszystkich jest łatwe. Dla mnie szczególnie trudne, bo od lat zajmuję się szkoleniami i niestety jestem wyczulony na gości prowadzących zajęcia. Nie dość, że większość z tych lanserów nie ma pojęcia o tym, jak zajęcia prowadzić ciekawie, to jeszcze dwoją się i troją, żeby zrobić wrażenie na kursantkach. A to już jest szczyt obrzydliwości i żenuły. I u mnie dokładnie tak było – zajęcia prowadził spocony koleś śliniący się na widok byle kiecki. Sypał dowcipami jak z rękawa: niestety, tak żałośnie nieśmiesznymi, że suchary Strasburgera przy nich to szczyt stand-upu! Jak widzę takich przemądrzałych frajerów to od razu mną telepie. I teraz weź tu wysiedź z takim ileś godzin obowiązkowych zajęć i wysłuchuj tych farmazonów. W ogóle uważam, że kursy teoretyczne to jakiś debilizm. Zamiast nich trzeba wziąć się za kodeks drogowy i po prostu go zakuć na blachę. A nie tracić czasu na słuchanie opowieści jakiegoś przytłoka. Więc lekko nie było. Ale znalazłem sposób, żeby się nie zanudzić: ilekroć koleś szpanował jakimś tekstem przed jakąś panną, tylekroć mówiłem na głos: „nie, tutaj się pan myli”, poczym wyrzucałem z siebie tak pogmatwaną argumentację, że koleś się gubił już po pierwszym zdaniu i zapominał  z czym się tak naprawdę nie zgadzam. Umiem tak robić, żeby długo mówić i niczego konkretnego nie powiedzieć – nauczyłem się prowadząc przez lata wykłady z medioznawstwa:-) Efekt był taki, że już po trzecim razie, a jeszcze przed końcem pierwszych zajęć, gość wziął mnie na bok i upewniając się czy pozostali kursanci go nie słyszą, powiedział mi do ucha: „czy nie moglibyśmy się tak umówić, że pan już nie musi chodzić, bo zajęcia ma pan zaliczone?” Oczywiście, że mogliśmy się tak umówić. I tym sposobem zaliczyłem kurs teoretyczny szybko i sprawnie.
Niestety, z kursem praktycznym było już gorzej – musiałem kręcić te okropne ósemki, na jakimś karłowatym rzęchu, na którym wyglądałem, jakbym dosiadał chomika. Do tego dali mi (a mieli tylko jeden) przyciasny kask, więc jeździłem taki skulony z wybałuszonymi oczami. Pozostała czeladka kursantów praktycznych miała ubaw, że hej. Ale co tam – motywację żeby zostać bikerem miałem tak silną, że choćby nie wiem jak się śmiali, to musiałem to prawko zdobyć.
Na dwa tygodnie przed egzaminem zacząłem ćwiczyć pytania egzaminacyjne (są do tego specjalne serwisy internetowe) i w końcu zacząłem już te testy robić automatycznie, z coraz mniejszą ilością błędów. Przy okazji mocno się zdziwiłem jak się zmieniły przepisy przez te dwadzieścia pięć lat, od czasu, kiedy zdawałem na prawo jazdy kategorii B. Egzamin poszedł zadziwiająco gładko. No, może z jednym wybojem, bo ten egzaminacyjny motorek zgasł mi na ósemce. Okazało się jednak, że egzaminator miał świadomość na jakim sprzęcie jechałem (gasł na wolnych obrotach) i przymknął na tę wpadkę oko.
A zatem czy warto było? Oczywiście! I gdyby mi (odpukać) przyszło robić ten egzamin raz jeszcze, łącznie ze wszystkimi upokorzeniami i utratą ostatnich drobin godności po drodze, to… oczywiście, że bym się na to zdecydował. Przecież taka duperela, jak jeden kurs zakończony egzaminem nie może nam odebrać przyjemności smakowania motocyklowej przygody, no nie?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , prawo jazdy, egzamin, kurs, ósemki, plac manewrowy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „Motocyklowe prawko… po czterdziestce

  1. Marcin pisze:

    Niestety obecne egzaminy na prawo jazdy to zupełna patologia. Z ośrodków egzaminacyjnych zrobiono maszynki do zarabiania pieniędzy. Mamy bodaj najniższą zdawalność egzaminów na prawko w całej Unii. A jakoś na drogach wcale tego nie widać (o czym zresztą wczoraj się dowodnie przekonałem jak gość wpakował mi się centralnie w tyłek i jeszcze pytał czemu tak ostro hamuję).
    W szkołach jazdy nie uczą jeździć tylko uczą jak zdać egzamin, do tego jeszcze dochodzi idiotyczne zupełnie przekonanie, że im trudniej zdać tym mniej będzie wypadków. Prawda jest zupełnie inna. Te wszystkie sitka i wygibasy dosyć dobrze przechodzą „młodzi gniewni”, a osoby starsze albo są oblewane i po iluś razach rezygnują albo wręcz boją się podejść i sobie odpuszczają ( jak np. moja połówka). W efekcie na drogach przybywa młodych kierowców „miszczów kierownicy” co to niczego się nie boją, a ludzie którzy mogliby jeździć i jeździliby bez problemów i zagrożenia dla otoczenia zwyczajnie sobie temat odpuszczają.

    • Laik motocyklowy pisze:

      Kiedy wyrabiałem B 5 lat temu to instruktor (jeździłem z czterema tak się złożyło, okres wakacyjny) zahamował – się wydygał i nam baba wjechała w tył bo się nie spodziewała że chcąc skręcić w prawo w momencie kiedy po przekątnej autobus mnie zasłania nagle stanę dęba. Jak poszedłem na egzamin na pierwszym gość mnie oblał bo nie zjechałem na prawy pas kiedy było dość ciasno na drodze i w takiej sytuacji nie ma konieczności – to był tylko i wyłącznie pretekst żeby wywalić kolejne 200zł. Gdybym nie był tak leniwy i chciał się trochę pospierać to wyleciałby debil z tego ośrodka (kto tego durnowatego przepisu używa na co dzień – dziadki co się boją że dostaną zawału albo się maszyna rozleci?) ale wjechałem mu po decyzji gratis tyłem na słupek parkingowy. Podobne perypetie są jak chcesz iść na D, niby Urząd może ci sfinansować 10tys z Unii a w praktyce to życzę powodzenia bo pewnie już w lutym nie mają środków na cały rok.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *